Samotna gwiazda - Paullina Simons

Czwórka przyjaciół: Chloe, Mason, Hannah i Blake to dwie pary, dwaj bracia i dwie najlepsze przyjaciółki. Właśnie kończą szkołę i planują spędzić wakacje w Barcelonie. Ich plany ulegają jednak zmianie i przyjaciele, aby osiągnąć swój cel, muszą przemierzyć Europę odwiedzając po drodze obóz zagłady z czasów II wojny światowej. Na ich drodze staje tajemniczy Johnny Rainbow. Pięknym głosem, szalonymi pomysłami i mroczną przeszłością miesza plany przyjaciół, a także łączące ich relacje.


Nie wiem, dlaczego spodziewałam się, że „Samotna Gwiazda” to powieść obyczajowa, albo nawet młodzieżowa, ale mająca szczytny cel przybliżenia czytelnikowi trudnego tematu obozów zagłady. Jednakże mam przykre wrażenie, że ten wątek został wykorzystany, aby przyciągnąć uwagę do książki, a bohaterom dać powód do tak nietypowej podróży. A może intencje były dobre, tylko ich realizacja, przy dziełach takich jak „Inny świat” Gustawa Herlinga – Grudzińskiego czy opowiadania Tadeusza Borowskiego, wydaje się śmieszna i niewystarczająca.

Ale zacznijmy od początku. Chyba nigdy nie czytałam książki, której już pierwsze strony wzbudziłyby we mnie taką irytację. Sposób rozmowy Chloe z rodzicami, jej wymuszanie zgody na nagły i niezaplanowany wyjazd, ich nielogiczne i przykre dla córki uzasadnianie odmowy sprawiało, że złość się we mnie gotowała.

Choć bliżej mi do wieku Chloe niż jej matki, i też miewam szalone pomysły, nie dałabym sobie zgody na spontaniczny wyjazd z przyjaciółmi w moim wieku na inny kontynent. Dlatego rozumiem matkę Chloe. Nie rozumiem jednak jej wrogości do córki i nieprzyjemnego sposobu rozmowy.

-Mamo, o co ten krzyk? Kiedy pojedziemy, będę miała osiemnaście lat. - Kiedy, nie jeśli. Świetny dobór słów! Mądra dziewczynka.
-Tak, to rozwiązuje wszystkie problemy. I w rozmowie ze mną nie używaj słowa kiedy, młoda damo.
Na pomoc dziewczynie przychodzi babcia Moody. Zgadza się dofinansować podróż przyjaciół pod warunkiem, że podróż rozpocznie się w Rydze, skąd babcia pochodzi. Na Łotwie również Chloe ma wybrać w sierocińcu chłopca, któremu jej rodzice będą pomagać, a może nawet go adoptują. Dalsza podróż ma prowadzić przez Treblinkę, gdzie przyjaciele złożą kwiaty ukochanemu Moody. Pozostały czas w Europie mogą dowolnie zaplanować. Tak zaczyna się ich podróż życia. Ale jedynie Blake jest pozytywnie nastawiony do zmieniających się okoliczności, typowych dla wszystkich wypraw. I też nie na długo. Przyjaciele, choć chcieli wiele w podróży się nauczyć, nie potrafią zainteresować się nowymi miejscami. Narzekają na drobne niewygody, nie chcą spróbować lokalnego jedzenia, a zwiedzanie ograniczają do kupowania pamiątek i siedzenia w kawiarniach. Brrr…! Koszmarni turyści w całej okazałości.

Bardzo mnie zdziwiło hasło na okładce, które chyba miało książkę reklamować. Ale jest jedynie antyreklamą PKP, bo autorka po podróży polskim pociągiem, zdaje się, nie ma dobrych wspomnień. Brudni, głośni i nieprzyjemni pasażerowie, alkoholowe libacje, gasnące światła i ogólny zły stan pociągu. Stereotypowość i przykra niesprawiedliwość uderzyły mnie tym bardziej, że czytając ten fragment… też jechałam polskim pociągiem. I moi współpasażerowie byli nieznośnie czyści, cisi i kulturalni, pociąg obrzydliwie schludny i sprawny, a co gorsza – wszyscy byli trzeźwi.

Największą atrakcją podróży, przynajmniej dla Chloe, okazał się przypadkowo poznany chłopak.  Z początku znienawidziła Johnny’ego, bez żadnego powodu. Jednak już chwilę później, gdy tylko usłyszała jego śpiew, jej uczucia odwróciły się o 180 stopni. Bez wahania porzuciła przyjaciół dla nieznajomego. I chociaż, ukrywając swoją tożsamość i liczne problemy, chłopak nie wzbudza zaufania a podejrzliwość, jest, niejako, symbolem wędrowca. Nie dba o sprawy przyziemne i nie zważa na niewygody. Skupia się na drugim człowieku, poświęca mu całą swoją uwagę. Jest otwarty i życzliwie zainteresowany. Fascynuje, ale budzi również smutek. Jest bowiem zagubiony w tym świecie, szuka swojego miejsca, błądzi jak dziecko we mgle.

Zakończenie książki mnie rozczarowało. Morał, jaki z niego wyczytałam, można by przedstawić następująco: nie warto podróżować. Przynosi to jedynie ból, zawód i cierpienie. Największą radość daje dostatnie życie, dom i rodzina. O ile z ostatnim stwierdzeniem można się zgodzić, to dwa pierwsze budzą mój zdecydowany sprzeciw.

Lista skarg i zażaleń jest długa, bo też duże oczekiwania miałam do tej książki. Jednakże mogę ją z czystym sumieniem polecić wszystkim poszukującym przyjemnej wakacyjnej lektury. Oraz tym, którzy nie lubią podróży. Aby mogli pozwiedzać nie ruszając się z miejsca i może do podróżowania się przekonać. Albo odetchnąć z ulgą, że w domu, w wygodnym fotelu, to jednak jest najlepiej.  

Czytaj dalej...

Smażone zielone pomidory - Fannie Flagg

Lata 30 i 40 ubiegłego wieku, miasteczko Whistle Stop w stanie Alabama. Otwierając kawiarnię, swoją działalność rozpoczyna Idgie Threadgoode, do której z czasem dołącza Ruth Jamison. Młode kobiety są przyjaciółkami i wspólnie wychowują kalekiego syna Ruth, zwanego Kikutkiem. Dla mieszkańców, kawiarnia Whistle Stop Cafe jest bardzo ważnym punktem w miasteczku. Tam spotykają się, mogą smacznie i tanio zjeść, obejrzeć zdjęcia dokumentujące najważniejsze wydarzenia w okolicy, a nawet obejrzeć meteoryt, który spadł na jeden z domów w miasteczku. Jednak nawet do prowincjalnego Whistle Stop dociera rzeczywistość. Murzyni, do tej pory żyjący w przyjaźni z mieszkańcami, są dyskryminowani i atakowanie przez Ku Klux Klan. Miasteczka nie omija też wojna, na której ginie wielu mężczyzn z okolicy. Ale i sama kawiarnia nie jest tak sielankowa, jakby się mogło zdawać. Skrywa sekret zaginięcia męża Ruth i tożsamości Kolejowego Billa, lokalnego Robin Hooda.


Wszystkie te historie poznajemy dzięki gadatliwej pensjonariuszce domu spokojnej starości, którą wysłuchuje Evelyn Couch, kobieta w średnim wieku, ciężko znosząca klimakterium. Opowieści te przeplatane są bezpośrednimi opisami wydarzeń z miasteczka w Alabamie oraz wpisami z lokalnej gazety.

To właśnie te ostatnie fragmenty wzbudziły we mnie największą sympatię. Pisane w żartobliwy sposób przez pracującą na poczcie Dot Weems, zawierają garść ogłoszeń i ploteczek oraz utyskiwań na irytującego męża samozwańczej dziennikarki. Zabawne i serdecznie skupione na codziennym życiu zwykłych mieszkańców, w doskonały sposób odzwierciedlają, nie zawsze kolorową, ówczesną Amerykę.

Z drugiej strony, opowieści snute przez panią Threadgoode w domu spokojnej starości wydawały mi się nieco męczące, tak jak ich autorka. Często rozpoczynała historię w zaskakującym momencie lub przez nietypowe skojarzenie. Szybko też zapominała o swojej słuchaczce i przenosiła się w minione chwile, przeżywając je ponownie. Wydaje mi się, że to właśnie przez taki chaotyczny sposób opowiadania, do końca miałam wątpliwości, kim byli niektórzy bohaterowie.

Książkę przeczytałam ledwo tydzień temu, ale już zdążyłam zapomnieć sporo z jej treści. Musiałam dokładnie ją przejrzeć, bo nawet nie pamiętałam imion głównych bohaterów. „Smażone zielone pomidory” to przyjemna i ciepła historia, ale krótko mówiąc – oprócz umilenia paru chwil, niewiele mi dała. Pozostawiła jednak ogromną ochotę, by skosztować tytułowej potrawy.
Czytaj dalej...

Kwiaty na poddaszu - Virginia C. Andrews

W życiu rodziny idealnej dochodzi do tragedii. Kochający mąż i ojciec ginie w wypadku samochodowym w dniu swoich urodzin. Rodzina zostaje z długami, bez środków do życia. Matka postanawia pogodzić się ze swoimi rodzicami, od których może uzyskać pomoc. Jednakże, ze względu na mroczny sekret z przeszłości, czwórka jej dzieci musi pozostać w ukryciu na poddaszu rodzinnej posiadłości. Tam dokonują odkryć, które na zawsze zmienią ich życie.




Książka trzyma w ogromnym napięciu. Można by określić ją jako thriller, ale nieco pretensjonalnie upiorne postaci, wydarzenia i sceneria, przywodzą raczej na myśl powieść gotycką. Dzieci uwięzione w ogromnej rodzinnej rezydencji, szalona, albo wręcz opętana babka sprawująca nad nimi okrutną pieczę, ukrywająca mrożącą krew w żyłach prawdę matka. Strach, zagubienie, samotność. 


Historia jest niezwykle poruszająca, ale jednocześnie melodramatyczna. Myślę, że to przez sposób jej przedstawienia, zwłaszcza dialogi. Główni bohaterowie: 12-letnia Cathy i 14-letni Chris właściwie ze sobą nie rozmawiają. Ich sposób komunikowania się przypomina raczej wygłaszanie uroczystych przemów i pełnych natchnienia kwestii niż rozmowę dwójki dzieci. 
-Ty byłaś tam ze mną. Czułem twoją obecność, dotknięcie twojej ręki, twój szept do ucha i jeszcze bardziej wytężałem wzrok, abyś wszystko mogła zobaczyć.
W taki sam nienaturalny sposób zwraca się do nich matka – wygłasza kwieciste monologi aby uniknąć prawdy. Przy lekturze „Kwiatów na poddaszu” ten sztuczny sposób wypowiedzi naprawdę mnie irytował. Przez niego też, w moim odczuciu, książka wiele straciła.
Niezwykle drażniące były też dla mnie niektóre myśli i spostrzeżenia bohaterów. Kolejny raz autorka jakby zapomniała, że te postaci to tylko dzieci. Może to tłumaczyć jedynie fakt, że cała historia opowiadana jest po latach przez starszą już Cathy. Niemniej jednak, to, co działo się w ich głowach, bywało szokujące.


Na korzyść historii wpływają intrygujące wydarzenia, i, wydawałoby się, sprzeczne z logiką i zdrowym rozsądkiem decyzje bohaterów. Dzięki temu historia wiele zyskuje, a czytelników zmusza do przemyśleń. Pytania: „co ja bym zrobił w takiej sytuacji?”, „komu zaufać?”, „co w życiu jest naprawdę ważne?” nasuwają się same.


Książka bardzo mnie poruszyła, jednak tylko dzięki zaskakującemu zakończeniu mam ochotę przeczytać kontynuację tej historii. Mam dziwne wrażenie, że jestem za te dzieci odpowiedzialna. Jakbym, czytając kolejne części, mogła je uratować i (mam nadzieję!) towarzyszyć im aż będą bezpieczne.


W „Kwiatach na poddaszu” bardzo pięknie przedstawiona jest miłość między bratem i siostrą. Choć dorastali w toksycznym środowisku i destrukcyjnych okolicznościach, ich miłość przetrwała. Okazała się silniejsza niż wszystkie krzywdy, pozwoliła przebaczyć, a nawet utrzymała przy życiu.
Chociaż, przez gotycki klimat, książka momentami bywa tandetna i melodramatyczna, niesie ze sobą przesłanie. Uczy, a wręcz każe, wybaczać, realizować marzenia i odważnie kroczyć przez życie zapominając o krzywdach z przeszłości.


Pobieżne przeczytanie książki polecam wszystkim spragnionym sensacji, a dogłębne – zagubionym i szukającym pocieszenia. Bo idąc nawet przez najciemniejszy tunel, na jego końcu dojdziemy do światła. 
Czytaj dalej...

Niepokorne. Eliza - Agnieszka Wojdowicz

Po kilku dniach nieobecności powracam z nową recenzją. Tym razem będzie to coś lżejszego – „Niepokorne. Eliza” Agnieszki Wojdowicz. Gdy w listopadzie odwiedziłam Śląskie Targi Książki, otrzymałam zgrabnie wydany fragment drugiej części trylogii - „Niepokorne. Klara”. Krótko mówiąc – bardzo mi się spodobał. Tematyka, wyraziste postaci, klimat. I w ten sposób zachęcona, niebawem nabyłam pierwszą część z serii. Teraz oczekuję paczki z drugim tomem, więc śpieszę nadrabiać zaległości, aby móc powrócić tu z kontynuacją wydarzeń.


"Niepokorne" to trylogia opowiadająca o wyjątkowych kobietach, których zawiłe losy splatają się w scenerii młodopolskiego Krakowa. Eliza Pohorecka, Klara Stojnowska i Judyta Schraiber spełniają swoje marzenia kosztem wyrzeczeń i trudnych kompromisów, nierzadko płacąc wysoką cenę za szczęście.Jest jesień 1895 roku. Eliza Pohorecka dotąd uczyła się zawodu w otwockiej aptece, lecz opuszcza Kongresówkę, gdy jako jedna z pierwszych kobiet zostaje przyjęta na Uniwersytet Jagielloński. W cesarsko-królewskim Krakowie, pełnym uprzedzeń i konwenansów, będzie musiała się zmierzyć z niechęcią wykładowców wydziału farmacji, z tragiczną przeszłością rodziny i z zakazanym uczuciem.Eliza na szczęście nie jest sama. Otuchy podczas dokonywania niełatwych wyborów dodaje jej Klara Stojnowska, idealistka i emancypantka. Ona także prowadzi swoją prywatną wojnę — przeciwko konserwatywnemu ojcu, profesorowi krakowskiej uczelni.Tymczasem Judyta Schraiber, Żydówka z Kazimierza, ucieka z domu — z namiętności do mężczyzny i z miłości do sztuki. Stara się zostać malarką, bierze lekcje u młodego Staszka Wyspiańskiego, na każdym kroku walcząc o swoją niezależność. Nie wie jednak, że już wkrótce będzie musiała bronić czegoś równie cennego: tożsamości. Choć Eliza, Judyta i Klara z pozoru bardzo się różnią, coś je jednak łączy. Każda z nich jest niepokorna… [opis z tyłu okładki] 

Po takim opisie nie spodziewałam się fajerwerków. Raczej powieści z rzetelnie nakreślonym tłem historycznym oraz z akcją i bohaterami poruszającymi ważne dla czasów zaborów kwestie – niezależności i walki o prawa kobiet, wolności kraju, problemów społecznych i rozwoju sztuki. I to wszystko tam odnalazłam, jednakże przyćmione porywającą akcją. Powieść historyczno – obyczajowa zamieniała się momentami w powieść szpiegowską, kryminał a nawet w wiktoriańską powieść grozy z grobowcami w roli głównej. I przyznam – dla mnie było tego za dużo. Pościgi, porwania, pogróżki przyćmiły nieco ten aspekt powieści, który mnie najbardziej przyciągnął – początki ruchu sufrażystek na terenach Polski, ich walka o równe prawa, możliwość studiowania i życia nie zależnego od mężczyzn. Do tego możliwość spojrzenia na kontekst historyczny, polityczny i społeczny tych problemów oczami dobrze skonstruowanych postaci, realistycznych i do tego zyskujących naszą sympatię, byłaby niezwykle cenna. Nie jestem też pewna, czy faktycznie życie przeciętnego obywatela pod zaborami było takie beztroskie, niemalże pozbawione problemów…, bo w książce jakby na wiele niedogodności przymykano oczy. 


Takiego właśnie pogłębienia trochę mi zabrakło. Autorka jakby od pewnego momentu postawiła na przyśpieszenie rozwoju wydarzeń, przez co otrzymaliśmy typowego „page – turnera”. Bo faktycznie – kartki jakby same się przewracały. I mimo pewnego niedosytu, kibicowałam bohaterkom do samego końca. Wszystkie wydarzenia przeżywałam z nimi, a czasem – nawet bardziej niż one. I dawno żadna książka tak mnie nie poraziła – w pewnym momencie zerwałam się na równe nogi i miałam ochotę krzyczeć – do bohaterki, żeby była dzielna, i do autorki – żeby nie ważyła się wyrządzić jej krzywdy.

Bardzo natomiast podobało mi się przedstawienie życia artystycznego Krakowa. Nawiązanie do faktycznych wydarzeń – powstawania polichromii w kościele OO. Franciszkanów, działalności Baraneum, wystaw w Muzeum Narodowym w Sukiennicach, popularności podkrakowskich Bronowic oraz życia i twórczości Wyspiańskiego. Dzięki temu możemy, choć z przymrużeniem oka, poczuć się jak uczestnicy ówczesnego życia, a nawet – dobrzy znajomi Staszka.

Mimo tych paru braków, książka ta zaskarbiła sobie moją przychylność i już nie mogę się doczekać powrotu do schyłku wieku XIX by poznać dalsze losy bohaterek. Polecam ją szczególnie paniom, bo właśnie w nurt literatury kobiecej saga „Niepokornych” się wpisuje. Ale jestem pewna, że każdy tu odnajdzie coś dla siebie – wsparcie w walce z trudnościami, sentymentalne westchnienie „kiedyś było lepiej”, lub po prostu chwilę wytchnienia i zapomnienia.
Czytaj dalej...

Siódemka - Ziemowit Szczerek

Jak długa może być podróż z Krakowa do Warszawy? A no, może być najdłuższą podróżą życia, jeśli tylko jedziesz Siódemką.


„Siódemka, Siódemka, szós polskich królowa, droga, która jest kręgosłupem polskiego państwa, wzdłuż Siódemki, Siódemeczki, rozwleka swoje ciało Polska (…). rzeczywistość przy Siódemce nadaje ton reszcie kraju, bo to Siódemka to polskie centrum, a reszta to peryferia, choć sama Siódemka to peryferium do kwadratu, hej, Siódemka, Siódemka”

I jeśli weźmiesz na stopa Wiedźmina Geralta, który poczęstuje cię swoimi eliksirami… A potem to już samo się potoczy: samochód w rowie, zacieranie śladów wypadku przez wysadzenie owego pojazdu, dalsza podróż kradzionym rower i samochodem, podpalenie restauracji- zamku z ekipą zajmującą się „czyszczeniem” polskich miast z architektonicznych wybryków natury. Wypadek autobusu, wizyta w zamku księcia Bajaja. Wkroczenie wojsk rosyjskich, bombardowanie Radomia i na koniec giniesz w zderzeniu czołowym z tirem.

Uff… Trochę tego dużo jak na jedną książkę. Ale to sposób jaki przyjął Ziemowit Szczerek na ukazanie, jak pisze ha!art, wydawca, „Polski najpolstszej”. Bez formy, z wybujałym ego i życiem świetlaną przeszłością.

Nie od razu udało mi się tę groteskę rozszyfrować. Na początku lektury miałam ochotę książkę rozszarpać. Uderzyła w moją lojalność względem Polski i irytowała, choć uzasadnionym, nadużyciem epitetów na „k” i „ch”. Dopiero kontynuowanie absurdalnego ciągu zdarzeń uświadomiło mi, że autor nie ma na celu obrazić czy wykpić państwo i naród, a opisać podróż w głąb polskiego jądra ciemności. Że jest jazdą bez trzymanki po kompleksach, problemach i żalach potomków mitycznych Sarmatów.


„Siodemkę” Ziemowita Szczerka określiłabym jako „przygodowy reportaż fantasy” i poleciłabym ją tym, którzy nie są na nią gotowi. Niech zasieje ferment! Rozgrzebie przytulne i wygodne mrowiska drogich Rodaków.
Czytaj dalej...

Dom dzienny, dom nocny - Olga Tokarczuk

Niespieszna codzienność dolnośląskiej wsi. Życie i problemy sąsiadów i okolicznych mieszkańców. Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. Jawa i sen.




Olga Tokarczuk w "Domu dziennym, domu nocnym" prezentuje kolekcję skrawków życia rozmaitych osób: sąsiadki perukarki, zdumiewającej zarówno główną bohaterkę - narratorkę, jak i czytelników przebłyskami starczej mądrości.
"-Wcale nie trzeba wychodzić z domu, żeby poznać świat - powiedziała nagle Marta (...). W podróżach trzeba zajmować się sobą, żeby dać sobie radę, patrzeć na siebie i na to, jak pasuje się do świata. (...) W podróżach zawsze w końcu natyka się na siebie, jakby samemu było ich celem. We własnym domu po prostu się jest (...). Można siebie samego zawiesić na kołku, a wtedy widzi się więcej." 
Lokalnej legendarnej świętej Kummernis i mnicha Paschalisa, spisującego jej historię. Ergo Sum - nauczyciela w gimnazjum, który w czasie wojny zjadł człowieka, więc, według Platona, musi stać się wilkiem. Wróżbity z utęsknieniem wyglądającego końca świata, historie końca małżeństwa, samobójstwa i zawiedzionej miłości. Ogromny ładunek smutku, żalu, rozczarowania i beznadziei ludzkiego życia. Ale z drugiej strony - ogromna zmysłowość opisów, wręcz synestezyjna. Zdumienie przyrodą, światem, czasem, ludzką pamięcią.
"Noc nie jest tak ciemna, jak się o niej mówi. Ma w sobie łagodniejsze światła, które płyną z nieba do gór i dolin. Ziemia też świeci. (...) Tylko w prawdziwych ciemnościach widoczne staje się światło ziemi."
To właśnie rozświetla mroki w tym dziele i nadaje mu lekkości. Nie bez przyczyny więc "Dom dzienny, dom nocny" jest uznany za największe osiągnięcie prozatorskie Olgi Tokarczuk.

Dla mnie było to pierwsze spotka nie z twórczością autorki. Ale na pewno nie ostatnie. Choć na początku czytanie szło mi opornie, to z czasem poczułam klimat i styl opowiadania, i zachłannie połykałam kolejne fragmenty, czasem tylko zatrzymując się i smakując wybraną frazę.
"Gdy nadchodziła burza, źdźbła traw stawały się nagle ostre, siano w kopkach robiło się szorstkie, kolce róż i jeżyn darły podmuchy wiatru na cienkie pasemka. (...) Świat ciemniał, wszelka jasność cofała się pospiesznie, a potem nagle ostatkiem sił skupiała się w błyskawice i waliła w ciemność od środka"
 Książkę polecam szczególnie tym, którzy szukają intelektualnej rozrywki i niezwykłych literackich wrażeń.

Czytaj dalej...

Historia pszczół - Maja Lunde

Trzy pszczele historie. Pasja, praca, przeznaczenie. Przepełniony goryczą i rozczarowaniem angielski XIX-wieczny naukowiec; współczesny nam amerykański pszczelarz-przedsiębiorca traktujący swoje pszczele rodziny z ogromną czułością; Chinka żyjąca w 2098 roku - musi zastępować pszczoły, choć wcale się do tego nie nadaje. 





Czytaj dalej...
Czytane a vista © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka