Lata 30 i 40 ubiegłego wieku, miasteczko Whistle Stop w
stanie Alabama. Otwierając kawiarnię, swoją działalność rozpoczyna Idgie
Threadgoode, do której z czasem dołącza Ruth Jamison. Młode kobiety są
przyjaciółkami i wspólnie wychowują kalekiego syna Ruth, zwanego Kikutkiem. Dla
mieszkańców, kawiarnia Whistle Stop Cafe jest bardzo ważnym punktem w
miasteczku. Tam spotykają się, mogą smacznie i tanio zjeść, obejrzeć zdjęcia
dokumentujące najważniejsze wydarzenia w okolicy, a nawet obejrzeć meteoryt,
który spadł na jeden z domów w miasteczku. Jednak nawet do prowincjalnego
Whistle Stop dociera rzeczywistość. Murzyni, do tej pory żyjący w przyjaźni z
mieszkańcami, są dyskryminowani i atakowanie przez Ku Klux Klan. Miasteczka nie
omija też wojna, na której ginie wielu mężczyzn z okolicy. Ale i sama kawiarnia
nie jest tak sielankowa, jakby się mogło zdawać. Skrywa sekret zaginięcia męża
Ruth i tożsamości Kolejowego Billa, lokalnego Robin Hooda.
Wszystkie te historie poznajemy dzięki gadatliwej
pensjonariuszce domu spokojnej starości, którą wysłuchuje Evelyn Couch, kobieta
w średnim wieku, ciężko znosząca klimakterium. Opowieści te przeplatane są
bezpośrednimi opisami wydarzeń z miasteczka w Alabamie oraz wpisami z lokalnej
gazety.
To właśnie te ostatnie fragmenty wzbudziły we mnie
największą sympatię. Pisane w żartobliwy sposób przez pracującą na poczcie Dot
Weems, zawierają garść ogłoszeń i ploteczek oraz utyskiwań na irytującego męża
samozwańczej dziennikarki. Zabawne i serdecznie skupione na codziennym życiu
zwykłych mieszkańców, w doskonały sposób odzwierciedlają, nie zawsze kolorową,
ówczesną Amerykę.
Z drugiej strony, opowieści snute przez panią Threadgoode w
domu spokojnej starości wydawały mi się nieco męczące, tak jak ich autorka.
Często rozpoczynała historię w zaskakującym momencie lub przez nietypowe
skojarzenie. Szybko też zapominała o swojej słuchaczce i przenosiła się w
minione chwile, przeżywając je ponownie. Wydaje mi się, że to właśnie przez
taki chaotyczny sposób opowiadania, do końca miałam wątpliwości, kim byli
niektórzy bohaterowie.
Książkę przeczytałam ledwo tydzień temu, ale już zdążyłam
zapomnieć sporo z jej treści. Musiałam dokładnie ją przejrzeć, bo nawet nie
pamiętałam imion głównych bohaterów. „Smażone zielone pomidory” to przyjemna i
ciepła historia, ale krótko mówiąc – oprócz umilenia paru chwil, niewiele mi
dała. Pozostawiła jednak ogromną ochotę, by skosztować tytułowej potrawy.
Jak dla mnie książka jakich wiele, takie luźnie czytadło
OdpowiedzUsuńBardzo bym chciała tę książkę przeczytać. Ta autorka jakoś tak mnie intryguje! A samej potrawy również jestem bardzo ciekawa. :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że książkę mi pożyczysz...?
Oczywiście, że pożyczę :D może Tobie spodoba się bardziej niż mi ;P
UsuńCzytałam księżke - i bardzo mi się podobała, film również był znakomity...ale ja bardzo lubię klimat amerykańskiego południa. Przeczytałam również " nie moge sie doczekać kiedy wreszcie pójde do nieba"- lubię ten nieco "naturalistyczny" sposób narracji :-) aa...i jescze ...oczywiście smażyłam zielone pomidory wg. znalezionego w internecie przepisu.... a może (o ile sie nie mylę) był załączony jakiś do książki...smaczne, choć, mam nadzieję, spróbować tych przawdziwych z Alabamy :-)
OdpowiedzUsuńZgadza się, tylu książki jest kilka przepisów, w tym na tytułowe danie ;)
Usuń